Jakiś czas temu uszyłam poduchę z misiami. Moją pierwszą w życiu “potworkową”. Oczywiście dla Anutki, bo to ona piszczała z zachwytu na widok tego materiału w sklepie u Robinka tutaj. Kupiłam go w tajemnicy, uszyłam poduchę w tajemnicy jeszcze większej, wypikowałam na niej w pocie czoła serduszka (dziś wiem, że nie miałam pojęcia jak się za to dobrze zabrać). Szycie sprawiło mi sporo frajdy, poduszka trafiła do Właścicielki. Ucieszyła się, a jakże! I byłoby po sprawie gdyby nie nasz … Misiu.
I tu czas na przedstawienie Misia.
Misiu znalazł się w naszym domu przypadkiem. Otóż podczas jednej z tysiąca rowerowych przejażdżek natknęliśmy się na niego, leżącego przy torach kolejowych. Był taki piękny, słoneczny, ciepły październikowy dzień, właśnie szczęśliwi wróciliśmy z wakacji, a on smutny, brudny, opuszczony leżał na asfalcie jak mała kupka nieszczęścia. Stwierdziłam, że przecież mogło go zgubić jakieś dziecko i gdybyśmy zabrali Misia, to zapłakałoby się… , pewnie trwają gorączkowe poszukiwania. Pojechaliśmy więc dalej. Stało się jednak tak, że w drodze powrotnej przejeżdżaliśmy znów koło tych samych kolejowych torów, może nawet nie całkiem przypadkiem, bo gryzły nas nasze sumienia. Misiu nadal tam był, jeszcze bardziej smutny. Przy uważniejszych oględzinach okazało się, że kubraczek od tego leżenia na słońcu nieco wypłowiał!!!, czyli leży tak czas jakiś… Cóż było robić, posadziliśmy w koszyku rowerowym i pojechał do swojego nowego domu. To zrozpaczone dziecko nie dawało mi spokoju, ale Mąż krótko stwierdził, że znaleziony przy kolejowych torach Misiu pewnie uciekł z transportu… I tak zamieszkał z nami :). Bardzo się awanturował przy pierwszej kąpieli, nie lubi tego zresztą do dzisiejszego dnia. Śpi z nami (choć już sama nie wiem kto w czyim łóżku – on w naszym, czy my w jego! ;)). Czasem, jak już prawie zasypiam, strudzona minionym dniem, słyszę cichutkie “a ja???”, dobiegające z okolic nocnego stolika. Wiem wtedy, że nasz mały łobuz nie wgramolił się jeszcze do łóżka 🙂 i trzeba mu pomóc. Podróżuje z nami, a jakże!, znają go dobrze nasi znajomi :), a jakże!, biesiadować też lubi… Kiedyś moja Przyjaciółka widząc jakieś zdjęcie z wakacji z Misiem pozującym do fotografii westchnęła: “chciałabym być waszym misiem” :). Jest charakterny, uparty i lubi stawiać na swoim, ale kochamy go i prawie wszystko uchodzi mu płazem… Misiu ma kumpla, o tym jednak może innym razem…
A wracając do sprawy – chciałam czy nie, trzeba było w końcu uszyć kolejną misiową poduchę dla naszego Misia! ;), bo nie mógł mi darować, że ta pierwsza wywędrowała z domu. Zazdrośnik jeden. Trochę się dąsał, że nieco inna, ale wytłumaczyłam grzecznie, że dwa razy tego samego to się nie da uszyć. Po prostu. Chyba zrozumiał :).
A to tył poduchy.
Niezależnie od “peselowych” danych nie dajmy zniszczyć w sobie dziecka !!!
I Mi Sie wydaje sie, że wszyscy lubią misie, tylko niektórzy wstydzą się do tego przyznać:)
Absolutnie racja! Nasz misiu do urodziwych nie należy, dobrze o tym wiem, sama wybrałabym dla dziecka takiego futrzaka-przytulankę :). W tej historii chodzi też o to, żeby po prostu trochę się pośmiać . Kiedy przedstawiamy naszego Misia wywołuje to czasem konsternację, co niczym dziwnym też nie jest. Ale czyż dawka śmiechu nie przyda się każdemu? A jak tu się nie śmiać w sytuacji, kiedy po powrocie z pracy do domu widziałam czubek głowy misia ubranego w czapeczkę ze zwiniętej skarpetki i z szalikiem już nie pamiętam z czego, wyglądającego zza kuchennego okna :D. Z noskiem prawie przymarzniętym do szyby bo na dworze mróz, a jemu zachciało się na dwór. Albo innym razem siedzącego nad otwartą książką “Kubuś Puchatek” :D. Tę ostatnią polecam nie tylko dzieciom, potrafi doskonale poprawić nastrój!